TATUAŻE
Jolanta Męderowicz
listopad 2017

Tatuaże, są nadzwyczaj dobrym malarstwem. Widać, że malarską treścią w tych kompozycjach jest wszystko to, co jest nie do wypowiedzenia, czego nie zorganizowała linia, narratorka kreski. Kreska zaś, ta maestria myśli abstrakcyjnej, przynależnej rozumowi, tym razem, czy struny uczucia porusza? Maski, plastry czułości, tatuujące miejsca subtelnej cielesności, jak całuny, przesłaniają a jednocześnie odsłaniają stany niewysławialne. One to, chronią martwych przed życiem, a zarazem, choćby na moment, utrwalają ten jedyny, bo ostatni obraz życia. Portret kobiety, co znaczy więcej niż śmierć i więcej niż życie. Widać, że w tym tajemnym dostojeństwie piękna, rozstrzyga się jeszcze coś więcej. Czy życie sztuki?
Proweniencje, mniej czy bardziej czytelne, a może jedynie skojarzeniowe, odwołują Tatuaże do dziedzictwa tych mistrzów doby modernizmu, co pod osłoną badań etnograficznych nie śmieli uchylić nawet rąbka tęsknoty za nieskazitelną egzotyką czystej miłości, wrytą w naturę uczuciowości człowieczej. Koloryt Tatuaże sięga pamięci o pigmentacjach kultur i cywilizacji starożytnego świata, zmaganych wiatrem tysiącleci. Tatuaże sztuki według Edyty Wolskiej, przywołują zarazem pamięć wyroczni, przeczucia przyszłości. Czy dzisiaj, sztuka może być szlachetna i dostojna i metafizyczna? Może.

Edyta Wolska Edyta Wolska

TOŻSAMOŚĆ JAKO LUSTRO I RANA
Roman Lewandowski

Zachodzące pomiędzy człowiekiem a językiem relacje przynależności są logiczną konsekwencją faktu, że od momentu narodzin, kiedy zaczynamy konstruować swą podmiotowość i tożsamość, „zamieszkujemy" w języku, który jest naszym (obosiecznym zresztą) schronieniem, narzędziem i praktyką dyskursywną. Językowa mediacja służy nam przede wszystkim do stworzenia indywidualnego pola immanencji – owego wielkiego ruchu myśli – zaludnionego przez figury wyobrażeniowe i postacie pojęciowe, stanowiące rekonstrukcję świata widzialnego i naszego w nim miejsca. Są one w istocie wyrazem ufności w systemy symboliczne i aktami obsesyjnej wiary w reprezentację, która zakłada – jak pisze Julia Kristeva – „że za możliwą zostaje uznana pewna odpowiedniość (z pewnością niedoskonała) między znakiem i nie tyle odniesieniem, co niewerbalnym doświadczeniem odniesienia w interakcji z innym".

Siłą sprawczą – ale też fundamentalną i konstytutywną dla tożsamości oraz podmiotowości, która zawsze kieruje człowieka poza niego samego, ku Innemu Ja, ku Innemu pożądaniu jest „pragnienie". Podmiotowość jest zatem historią i reperkusją pracy pożądania, zaś samowiedza i „historia ludzka jest historią ludzkich pożądań".

Jednocześnie konstruowanie podmiotowości, mimo swego afirmatywnego charakteru, w istocie jest dziełem negacji, bowiem – jak pisze Alexandre Kojève, który nie pozostawia nam tu żadnych złudzeń – „Ja Pożądania jest pustką, która otrzymuje rzeczywistą pozytywną treść jedynie poprzez negujące działanie, które zaspokaja Pożądanie, niszcząc, przekształcając, «asymilując» pożądane nie-Ja". Zatem w procesie poszukiwania uznania i rozpoznania przez Inne pragnące Ja człowiek znajduje się w sytuacji konfliktu i otwartej walki. Ta odwieczna konfrontacja z Innym (Nie-Ja), będąca w istocie artykulacją potrzeby identyfikacji, pozyskała w kulturze rozliczne egzemplifikacje. A ponieważ świat współczesny z jego kryzysem tożsamości i załamaniem się wiary w ideę reprezentacji zafundował nam nieufność we wszelkie tekstualne dyskursy, człowiek na powrót zwrócił się w stronę „ciała". I nawet jeśli jest to ciało po przejściach, które posiada rozliczne rany i rozpamiętuje swe traumy, to one właśnie przywracają podmiotowi realność i kompensują poczucie braku spowodowane podważoną i/lub „zranioną" tożsamością. W efekcie – jak pisze Hal Foster – „Realne wyparte w poststrukturalistycznym postmodernizmie powróciło jako Realne traumatyczne".

Samuel Beckett – jeden z najbardziej przejmujących i bezkompromisowych pisarzy minionego stulecia – w swoim krótkim monodramie Nie ja (1973) przy użyciu skrajnie minimalistycznych środków oddaje to właśnie rozdarcie, rozgrywające się zgodnie z Deleuzjańską formułą –różnicy i powtórzenia. Główna bohaterka sztuki, której postać sceniczna jest zredukowana jedynie do ust, przyznaje: „całe ciało jak martwe… tylko twarz… usta… wargi… policzki… szczęki…ani chwili – co?… język?… tak… usta… wargi… policzki… szczęki… język… ani chwili wytchnienia…". Nie jest to oczywiście, jak komentują niektórzy krytycy, doświadczenie niemoty, ale eskapistyczny gest tożsamości, która konstruuje i negocjuje swą podmiotowość właśnie w oparciu o ciało.

Na tym samym estetycznym i antropologicznym styku rozgrywają się tożsamościowe gry podmiotów na katowickiej, inspirowanej Becktettem, wystawie pt. Nie ja. Kuratorki wystawy – Kasia Kujawska-Murphy i Edyta Wolska – postawiły sobie za cel prezentację prac, które „odnosząc się do egzystencjalnych pytań o człowieka", zaprezentują go „w kontekście Cywilizacji, Czasu oraz Miejsca". Już z tego krótkiego kuratorskiego wstępu widać, iż istotą projektu nie jest jedynie zaprezentowanie jednostkowej tożsamości, rozumianej jako rodzaj identyfikacji podmiotu (z płcią, cielesnością, rasą czy jego preferencjami), ale najwyraźniej chodzi o zobrazowanie podmiotowości w relacji do (nie)tożsamości jakiejś grupy społecznej, a także w kontekście, jaki narzuca czas oraz miejsce odniesienia.

Wydaje się, że z holistycznej perspektywy, która zagospodarowuje wszystkie te zagadnienia łącznie, projektem wystawienniczym najszerzej spełniającym te wszystkie postulaty jest cykl prac Pawła Korbusa pt. Inne kobiety (Ćwiczenia z identyfikacji oraz Kolekcja portretów czyjegoś życia, 2014). Ten lubelski, multimedialny artysta, od kilku lat zwraca na siebie uwagę zarówno interdyscyplinarnością (projekty teatralne oraz społeczne, performans, video) swoich działań, jak i multikulturalistycznymi zainteresowaniami, które realizuje w działalności spajającej jego zainteresowania cielesnością, etnicznością i dialogicznością. Prezentowane przezeń na wystawie prace odwołują się do jego doświadczeń i projektów realizowanych w Turcji, gdzie artysta poddaje weryfikacji swoje własne, w tym transponowane z Polski, kulturowe klisze identyfikacyjne, i konfrontuje je z optyką bliskowschodnią. Okazuje się, że opresyjność „władzy spojrzenia" jest dominantą przypisaną każdemu kulturowemu kręgowi i dotyczy ona zarówno tożsamości płci, jak i innych preferencji społecznych (z religijną włącznie).

Podobny typ działań artystycznych i pokrewne dyscypliny stały się osią tematyczną prac tureckiego artysty Emraha Gökdemira, który na wystawie pokazuje wideo Inna kobieta (2014), stanowiące rejestrację performansu, w którym artysta testuje własne Ja i – kontekstualizując je z nienormatywną tożsamością seksualną – zestawia z „wzorcem męskości obowiązującym w społeczeństwie zdominowanym przez mężczyzn". Działanie to ma z założenia mieć wymiar zarówno dyskursywny, co terapeutyczny, i stanowi zapewne element większego procesu.

Pracą kontekstualnie, a jednocześnie podmiotowo, nawiązującą do realizacji Emraha Gökdemira, jest wideoperformans Marii Wrońskiej pt. Girgir (2014). Tytuł pracy jest zapożyczonym pojęciem z języka tureckiego i konotuje „czyszczenie miejsca i przygotowanie go na czyjeś przyjście", zaś sama narracja i anegdota koncentruje się na adaptacji miejsca i „rozmowie" z jego szeroko rozumianym kontekstem. Składają się nań zarówno jego historia i estetyka, powiązane z kulturą islamu i przypisaną jej rolą kobiety, jak i potencjał miejsca, które jest terytorium w „procesie". W tym miejscu należy dodać, że Maria Wrońska w swojej praktyce artystycznej od wielu lat jest artystką miejsca, przy czym orientacja ta i aktywność zaczęła się przed laty od lubelskiego Labiryntu, a w ostatnich kilka latach jej idea przebywania i readaptacji miejsca była kontynuowana w ramach projektu czteroletniej rezydencji w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej w Słupsku.

Pracą egzemplifikującą tematykę tożsamości (i) miejsca jest rewelacyjna instalacja rysunkowa irańskiej artystki Maryam Muliaee pt. Pokój dla mojej matki (2014). Muliaee – zupełnie inaczej niż pozostali artyści – odczytuje tożsamość w kontekście przestrzeni i miejsca. Artystka nawiązuje do nieprzystawalności podmiotu (w tym wypadku jest to kobieta i matka) do figur architektonicznych w Iranie (miejsc sakralnych i domu), które reprezentują opresyjność i ujarzmienie. Dlatego Muliaee na swych pleksiglasowych rysunkach konstruuje rodzaj heterotopii, będącej według Michela Foucaulta przeciw-miejscem albo negatywem miejsca społecznego, węzłem, w którym splatają się przeciwności i gdzie zawiązanie interpersonalnego dialogu jest utrudnione, gdyż istotą owego dia/logu – według artystki – nie są uczucia, lecz logos (religijny, polityczny, społeczny). Efemeryczność tych prac – dzięki grze światła i cienia – sprawia, że logos ów zostaje poddany Różnicy a jednocześnie artystka artykułuje w nim grę ulotnych uczuć oraz pamięci.

Do kontekstu miejsca oraz medium rysunku odnosi się również Urugwajczyk Héctor Solari. Ten od wielu lat zamieszkały w Niemczech artysta znany jest już w Katowicach, m.in. z indywidualnej wystawy Katastrofy III, która miała miejsce w galerii Sektor I (2004). Solari na katowickiej wystawie prezentuje pracę wideo Herbata w Kabulu (2010). Jest ona jednocześnie rejestracją i kreacją operatora kamery, który filmuje cykl rysunkowy poświęcony katastrofie humanitarnej, jaka ma miejsce od kilku dziesiątek lat w Afganistanie. Co istotne – film ten jest konfabulacją – opowieścią o miejscu, które większość z nas zna tylko z przekazów medialnych. W tym sensie – podobnie jak we wcześniejszych Katastrofach artysty – mamy tu do czynienia z rodzajem gier fabularnych, które rozgrywają się na planie miast i miejsc stanowiących de facto część mass-medialnej przestrzeni nomadycznej. Świat przedstawiony oscyluje pomiędzy fikcyjnością i realnością, dosłownością i metaforą, co nie zmienia faktu, że cała poetyckość tej relacji rozgrywa się na terytorium wyściełanym krwią.

Idea (nie)tożsamości miejsca w zglobalizowanym świecie, w którym przenikają się sacrum i profanum, a w ich obrębie transcendencja miesza się immanencją, jest główną osią wideoartu Oli Kujawskiej pt. Im bardziej dąży ku wysokościom, tym silniej korzenie ciągną (2013).

Aspekt dramatyzmu ludzkiej egzystencji stał się także tematem dokamerowego performansu Oli Kozioł – Lamentacji ust moich (2014). Praca ta w wymiarze tak wizualnym jak i audialnym znajduje się na antypodach wyciszenia i minimalizmu, wręcz przeciwnie – ekstatyczne działanie artystki, kojarzące się nieco z poetyką dionizyjskich rytuałów przejścia oraz antyczną koncepcją katharsis, jest pełnym emfazy krzykiem. I jeśli szukać tu proweniencji i inklinacji, to bez wątpienia nie jest to Munchowski krzyk, ale – podobnie jak u Allena Ginsberga – próba wykrzyczenia całej niezgody – jak pisze artystka – „na wojny, na głód, na choroby, na śmierć dzieci, na śmierć zwierząt, na bylejakość, na tęsknotę, na śmierć przyjaciela…".

Problematyka tożsamości podmiotu, który aktualizuje się jako figura wyłącznie tymczasowa i mozaikowa, permanentnie rekontekstualizowana i reinterpretowana, jest na wystawie podjęta przez Edytę Wolską. Jej praca Narodziny Wenus (2014) to wielkoformatowy wydruk przedstawiający młodą kobietę, właściwie nastolatkę, która upozowana w modnej odzieży, zgodnie z obowiązującym kanonem pokolenia Ipoda, pozuje w pasażu galerii handlowej. Jest w tej postaci coś z ponowoczesnej modelki i figury postflâneura, któremu bliższe jest „widzenie" rzeczywistości niż w niej uczestniczenie. Bohaterka tej pracy wydaje się bowiem równie schematyczna i nierealna jak Wenus Botticellego a zarazem jest przysłowiowym miksem sfragmentaryzowanych elementów pop-kultury.

Tematyka przybierania kulturowych masek znalazła swoje miejsce w pracy Katarzyny Kujawskiej-Murphy – Maska behawioralna (1994-2014). Jest to autorski performans dokamerowy, który – jako wypowiedź – stanowi coś w rodzaju kuratorskiego expose. Artystka podejmuje w nim wątek samorealizacji kobiety, która znajdując się we władzy języka oraz spojrzenia, jest elementem medialnego dyskursu ikon tożsamościowych. Kujawska-Murphy z jednej strony dekonstruuje mit, jakoby maski były „zatrzymanymi marzeniami" czego dowodzi Georges Buraud, z drugiej zaś – zwraca uwagę na uwikłanie genderowej narracji tożsamościowej w spuściznę Freudowskiej psychoanalizy.

Wystawa – jako całość – reflektuje współczesną tożsamość jako lustro odwzorowujące już istniejące kulturowe wzory, które stwarzamy a nie odkrywamy, a zarazem akcentuje rolę, jaką w nim odgrywa ciało oraz cielesność. Można je dzisiaj interpretować i rozpatrywać jako intertekstualną przestrzeń. I chociaż jest to wieloznaczna, palimpsestowa i coraz bardziej nieprzejrzysta struktura, ciało przeżywa swój renesans, i co więcej – zostaje ono – jak pisał Baudrillard – na nowo odkryte po latach purytanizmu…

J. Kristeva, Czarne słońce. Depresja i melancholia, przeł. M.P. Markowski i R. Ryziński. Wydawnictwo Universitas, Kraków, 2007, s. 71
A. Kojève, Wstęp do wykładów o Heglu, przeł. Ś.W. Nowicki, Fundacja Aletheia, Warszawa 1999, s.11
A. Kojève, Wstęp do wykładów…, op. cit., s. 10 H. Foster, Powrót Realnego.
Awangarda u schyłku XX wieku, przeł. M. Borowski i M. Sugiera, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2010, s. 195 S. Beckett, Nie ja, w: idem, Dzieła dramatyczne, przeł. A. Libera, PIW, Warszawa 1988, s. 344 Cyt. za: Nie Ja / Not I, kat. wyst., Galeria Sztuki Współczesnej BWA, Katowice 2014, s. 5
Ibidem, s. 19
Zob. M. Foucault, Of Other Spaces (1967), Heterotopias, HYPERLINK "http://foucault.info/documents/heteroTopia" http://foucault.info/documents/heteroTopia /foucault.heteroTopia.en.html, s, 6.
Nie Ja / Not I, kat. wyst., Galeria Sztuki Współczesnej BWA, Katowice 2014, s. 39
G. Burau, Fenomenologia maski, w: przeł. B. Grzegorzeska, w: Maski, wybór, oprac. i red. M. Janion i S. Rosiek, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk, 1986, t. II, s. 16

Edyta Wolska Edyta Wolska

UWAGA NA SPAMOWANIE
Agata Goraj

Portal Katowcki

Koncentracja niechcianych widomości przekracza przestrzeń znajomości. Nieznany, więc niepotrzebny komunikat dochodzi z góry (eteru) odrzucony. Treść jest niezależna od tożsamościowej (z)godności i zgody odbiorcy. Dla wszystkich jest jednakowoż tożsama, czyli taka sama. Adresat poczty elektronicznej nie wyraża uprzedniej, zamierzonej zgody, a jednak zostaje namierzony. Ktoś zna jego miejsce wirtualnego zamieszkania i go nachodzi. Treść wizyty daje podstawę do przypuszczenia, iż celem wproszenia się jegomościa jest chęć zarobienia. Gość próbuje go nagabywać, a on go zbywać. Intruz nalega i natarczywie napiera. Nieustannie wyrzucany traci zasady. Kradnie czas i uwagę, za które koszty ponosimy my sami. Spam grozi naszemu systemowi wirusami i złośliwymi programami. Zatyka sieć łączy internetowych i bloków kanałowych, przez co tracimy kontakt ze światem.

Nie życzę sobie e-mailowego meldunku

Nieżyczliwe informacje trafiają pod naszym adresem rykoszetem. Jak bumerang wracają odrzucane ze świadomości (komputera) wiadomości. Zawierają one nieproszone dane personalnej medialności. Niemile widziane i z rzadka wnikliwie czytane pozostają niesprawdzane. Brak kontroli kiedyś nas dotkliwie zaboli! Oj... boli! Uderzenie to naruszenia prywatności i godności. Pozbawieni ochrony narażeni jesteśmy na nieżyczliwe zwroty i odzewy kierowane w naszym kierunku bez szacunku. Te wieści (na)gminne niczemu niewinne są perfidne. Dręczą i męczą, nękają i dokuczają, bezpańsko łamiąc prawo. Jako społeczeństwo informacyjne musimy stawić czoła bełkotowi spam. Wyślijmy jasny komunikat! Wystawa trwa...

Wystawienie "Spam"

Edyta Wolska Edyta Wolska – malarka, fotografka, wideoartka... Artystka otrzymała wiadomość spam. W odpowiedzi wytoczyła (artystyczny) proces, który broni się sam. Podjęte środki (artystycznego wyrazu) dotyczą medialnego (kraj)obrazu. Widziany z ogólnej perspektywy wizerunek miasta, z którego pochodzi, czyli Słupska, katowicką galerię realnie obchodzi. Ale nie o to chodzi! Twórczyni licznych obiektów sztuki postawiła je w sytuacji (nie)rzeczywistości wirtualnej. Dlaczego? A no dlatego, że doświadczyła przykrości ze strony wirtualności. W (samo)obronie, bardziej refleksyjnie niż prowokująco, uderzyła w basztę czarownic. Polowanie na straszne panie ma za zadanie pokazanie, jak obecnie wygląda prześladowanie, czyli spamowanie. Wystawa "Spam", której wernisaż miał miejsce 17 maja w Centrum Kultury Katowice, nieoczekiwanie zmienia wymiar. Wideo ekspozycja ma liczne odbicia. Mieni się przed oczami świetlistymi strumieniami. Widz podąża za obrazem, który autorka rzutuje na nim samym. Stając się integralną częścią pokazu nie zastyga ani razu. Wraz ze ścianami czarnej kostki nie pozostaje "white cube" – neutralnie wybielony niczym czysta, niezapisana tablica. Wchodząc w przestrzeń Galerii Pustej staje się pełny. Zyskuje przynajmniej trzy oblicza. Staje się niezwykle medialny, (nie)realny i wirtualny. Zjawiskowo transparentny nie może zostać obojętny na wszelkie wizualizacje. Jest zagrożony z każdej strony. Widzi się w zwierciadle, nagle zostaje prześwietlony i przeszklony. Rentgen trwa do 9 czerwca...

"Spam"

Szum (informacyjny) wokół zjawiska (wystawy) "Spam" nie zrodził się sam. Do życia i twórczości Edyty Wolskiej przeniknęła pewna znacząca informacja. Zainteresowanie buddyzmem oraz medytacja pomogły jej ukształtować i utrzymać formę. Ciągła zmiana napawa ją rozważnym optymizmem. Za sztukę ma całe życie. Najważniejsze nie są dla niej materia(ły) czy sposób (u)życia, a istota (wydo)bycia. Niezrozumienie sztuki to skandal! Jak ważna jest artystyczna edukacja wie każda jej praca. Jeśli nie rozumiesz sztuki współczesnej, ale coś czujesz, czegoś doświadczasz... Może warta jest zgłębienia, zaznajomienia i oswojenia. Ratunkiem są organizowane kuratorskie dialogi z Grażyną Tereszkiewicz. Zapraszam! W sztuce ważna jest także praca i edukacja.

"Spam" Edyta Wolska, Centrum Kultury Katowice, Galeria Pusta, 17.06 - 9.06.2013
Portal Katowcki / 21-05-13, www.portalkatowicki.pl

Top

Edyta Wolska
Edyta Wolska,
fot. Roman Lewandowski
Edyta Wolska
Edyta Wolska i Grażyna Tereszkiewicz,
fot. Roman Lewandowski

KIEDY ODBICIE I KREACJA STAJĄ SIĘ 'JEDNYM'
Roman Lewandowski

EXIT NR 1(81)2010

Czy klasyczna dychotomia, dzieląca naturę oraz kulturę na dwa przeciwstawne elementy, ma jeszcze dzisiaj rzeczywiście jakikolwiek sens? Takie i podobne pytania nasuwają się oglądając najnowszy projekt wystawienniczy Edyty Wolskiej.

Prace słupskiej artystki, wcześniej zajmującej się przede wszystkim malarstwem, a od paru lat korzystającej także z medium wideo oraz fotografii, przekonują, że sztywny podział na media - podobnie jak przywołany wcześniej podział na kulturę oraz naturę - posiadają głównie konceptualny charakter. Zaprezentowane w warszawskiej galerii XX1 prace Wolskiej stanowią wizualną i - jakby z gruntu - metafizyczną refleksję nad współzależnością percepcji i recepcji od używanego języka oraz mediów.

Edyta Wolska w swoich pracach fotograficznych oraz wideo portretuje zarówno wycinki otaczającej nas rzeczywistości, jak i wszelkiego rodzaju stany jej skupienia. Procedura ta jednak odbywa się na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony artystka fotografuje rozmaite formy koncentracji materii, a z drugiej – jej artystyczna strategia stanowi reperkusję poszukiwań stanu wewnętrznego skupienia.

W sytuacji, kiedy przytłaczająca większość współczesnych twórców zajmuje się krytyczną refleksją ponowoczesności, Edyta Wolska przyjmuje zupełnie odmienną postawę.

Afirmatywny i kontemplatywny charakter jej prac kontekstualizuje je obok konceptualnej i minimalistycznej refleksji artystów odwołujących się do dalekowschodniej idei postrzegania rzeczy "takimi, jakie są". W tym więc rozumieniu jest to praktyka (auto)portretowania - świata, medium tudzież (samo)świadomości. I chociaż artystka kontempluje swoje przemieszczanie oraz zmieniające się wokół niej obrazy, nie podejmuje się ona realizacji klasycznej Baudelaire'owskiej strategii flâneura, który spokojnie przygląda się rzeczom i reflektuje świat.

W jej przypadku wagi nabiera nie tylko spojrzenie, ale także oko. Jest to zarówno "kino-oko" kamery, jak i tak zwane "trzecie" - wewnętrzne, metafizycznie konotowane oko umysłu. To w nim przede wszystkim ogniskują się poddane działaniu natury rzeczy, które pochodzą zarazem z naturalnego jak i postindustrialnego środowiska człowieka. Wyrudziałe i skorodowane blachy, poprószone szyby i ścięte mrozem drzewa tworzą rodzaj strukturalnego i niezwykle estetycznego ikonostasu. Dlatego też fotografie oraz rejestracje wideo służą Edycie Wolskiej jako rodzaj paramalarskiego szkicownika. Odbicie i kreacja stają się w nim 'Jednym'.

Top

Edyta Wolska Edyta Wolska

STANY SKUPIENIA - FOTOGRAFIE EDYTY WOLSKIEJ W GALERII XX1
Ewelina Stanek

"Cały ranek
zadawałem się z obłokiem
a on
w południe
po prostu
zniknął." 1
Moje fotografie są obrazami, które nie istnieją, bo tak naprawdę nigdy obrazami nie były, albo Są, gdy na ułamek sekundy je widzę [...]2

Najpierw było malarstwo. Miała szczęście, trafiła na Mistrza - w pracowni Piotra C. Kowalskiego odnalazła i skończyła swoją artystyczną edukację. Mistrz obserwował, stał z boku, przyglądał się, nie narzucał, nie wydawał sądów. Dał swobodę.

Fotografia pojawiła się trzy lata temu. Nie przypadkiem. Zainteresowanie buddyzmem, potrzeba pogłębionej refleksji, medytacja - aparat stał się narzędziem do notowania stanów skupienia artystki, skupienia na TU i TERAZ.
Natura badacza, wielka pokora wobec Materii oraz traktowanie filozofii, religii i sztuki jako równorzędnych filarów życia to punkt wyjścia. Jednocześnie notowane są stany skupienia materii. Natura to główny obszar zainteresowań Edyty Wolskiej. Jak sama mówi, niekończące się spacery nad ukochanym Bałtykiem, to czas, kiedy podczas medytacji powstają fotografowane obrazy. Nigdy nie przestała być malarką. Zamieniła pędzel na aparat - prosty gest pociągnął niebagatelne konsekwencje, coś się dopełniło.

Edyta Wolska przebija się przez rutynowy ogląd rzeczywistości wokół, dociera do jej zakamarków, aparat zmienia się w magiczne narzędzie ukazując nam cudowności miejsc codziennych.
Stary konar wyrzucony przez morze na brzeg, w którego zagłębieniu zamarznięta woda maluje ślad, luksfery w oknie budynku mieniące się feerią kolorów dzięki odbitemu w nich życiu ulicy, pień palmy fotografowany z bliska, popękana szyba starej, nieistniejącej już rzeźni w Głogowie czy arkusz pordzewiałej blachy w tym samym miejscu - to tematy fotografii z warszawskiej wystawy. Artystka odnajduje je idąc i patrząc. Zatrzymuje to co zastane. Nie dotyka, nie ingeruje, nie poprawia. Natura naturans i natura naturata splatają się w jedno, stają się tożsame.
Na wydrukach czy to w wielkiej czy mniejszej skali wyglądają jak obrazy abstrakcyjne, malarskie są i kompozycja i kolor - to zadziwiające, biorąc pod uwagę, że autorka nie używa żadnych komputerowych tricków, jej prace nie poddawane są komputerowej obróbce.

Wolska traktuje swoje fotografie jako akt kreacji samej Natury. Wystawie "Stany skupienia", towarzyszyła projekcja filmu. Piętnastominutowy pokaz odpływającej i napływającej na brzeg Bałtyku wody, która obmywa kamienie, tworzy na piasku obrazy - to co najprostsze pokazuje Nieskończoność.
Projekcji towarzyszył dźwięk z promenady w Ustce - czas kanikuły zderzony z wiecznością.

Dziesięć lat temu powstał film pt. "Dzień dobry Panie Monet.".
Wolska nawiązawszy dialog z dziełem Moneta robi coś jeszcze - deklaruje swoje artystyczne fascynacje. Motyw delikatnej tkaniny, woalu, poddanej działaniu wiatru na zewnątrz, outdorowo czyli w plenerze to znak, że poszukiwała od dawna nowego środka wyrazu. Francuski termin pleine-air to słowo klucz dla nowoczesnej historii sztuki. Dla wielu ludzi sztuka to właśnie Impresjonizm. To nie zarzut, to poprzeczka, z którą artyści mierzą się od lat, łagodząc ból niezrozumienia elitarnością sztuki. Odejście od płótna i pędzla to znak naszych czasów, powrót do korzeni sztuki nowoczesnej.
Posłużenie się nowoczesnym medium to wyznaczanie nowej ścieżki w plątaninie współczesności. Edyta Wolska tworzy z miłością. Aparatem przytula świat.

1Izet Sarajlić, O moim przyjacielu obłoku, [w:] Tenże, Szukam ulicy dla mego imienia, przekł. Danuta Cirlić-Straszyńska, Pogranicze, 2005, Sejny, s.43
2 Z wywiadu z autorką z dn. 10.10.2009 Warszawa, Galeria XX1

Top

Edyta Wolska Edyta Wolska Edyta Wolska

ACTION PAINTING STANÓW NATURALNYCH
Roman Lewandowski

Na fotografiach Edyty Wolskiej odsłaniają się przed nami przerdzewiałe arkusze blachy, pęknięte płaty przykurzonych szyb, zmrożone korzenie i detaliczne zbliżenia przekroju powalonych drzew. Przed naszym wzorkiem ścielą się porzucone przedmioty i ich struktury, poddane działaniu wody, temperatury, powietrza. Światło rzeźbi ich pomarszczoną powierzchnię, która niekiedy przypomina draperię sukna na gotyckich obrazach. Każdy kadr utrwala jakiś moment w czasie, ale jednocześnie ten sam obraz wskazuje na postępujący proces rozkładu oraz przemiany. Podobnie dzieje się w pracach wideo, gdzie w widokach nieba ma miejsce ustawiczny ruch - w tle przemykają chmury, a na wietrze wydyma się transparentna firanka.

Edyta Wolska portretuje odbicia oraz wrażenia będące - w istocie - reperkusjami jej oglądu i namysłu nad naturą świata i rzeczy. Proces powstawania dzieła w jej przypadku ma w sobie coś z medytacji i zachwytu, jakkolwiek podlega on starannemu doborowi oraz selekcji, ponieważ są to detaliczne zbliżenia elementów naturalnych i postindustrialnych, które artystka wykadrowuje oraz powiększa. W tym celu sięga ona po najbardziej pospolite rzeczy oraz materie, choć najczęściej - co może wydawać się paradoksalne - koncentruje się na estetycznym potencjale ich resztek. W artystycznym geście i w samym doborze elementów jest bez wątpienia coś z ducha idei kolekcjonowania. Ale też jest to kolekcjonerstwo innego, niż przywykliśmy, pokroju, bo artystka skupia się nad - żeby użyć tu terminologii Kantora - "przedmiotami ubogimi", które dawno temu zostały wyrzucone przez człowieka albo też przeobraziła je natura. Zbiory Edyty Wolskiej układają się w cykle oraz syntagmy tworzące modele i coś w rodzaju luster odbijających naturę. Zarówno tę ludzką jak i... naturalną. Efekt zwierciadlanej gry jest zarazem pochodną faktu, że wszyscy przecież potrzebujemy luster, interfejsów, medium. One są zapośredniczeniem, są próbą spojenia luki i rany wypełniającej przestrzeń pomiędzy ikonosferą a sferą materialną. Że ten rozstęp nie jest pozbawiony idei, pojęć, emocji czy nawet zwykłych namiętności, dowodzi jego niedookreślenie, napięcie i nieprzystawalność do rzeczywistości. Tak - także w przypadku prac Edyty Wolskiej - wyłania się domena wirtualności. Fotografie naśladują obrazy. Obrazy udają fotografie. Ikony i zdjęcia pretendują do roli luster. We wspomnianych cyklach ten algorytm uzyskuje także metaforyczny i symboliczny wymiar. Artystka za pośrednictwem zdjęć tworzy wielkie ścienne instalacje, które posiadają swe estetyczne i antropologiczne konteksty.

Jednym z nich wydaje się być idea i konstrukcja ikonostasu. Jak pamiętamy - grecki źródłosłów tego terminu wskazuje na dwa konstytuujące go pojęcia: 'obraz' (eikón) oraz 'umiejscowienie' (stásis). O sensie i przesłaniu ikonostasu decyduje zatem hierarchia, lokacja i transcendencja. W instalacjach Edyty Wolskiej wszystkie te elementy współtworzą przedstawienie, artystka bowiem świadomie nawiązuje do wszystkiego tego, co zmieniło i ukształtowało świadomość (nie tylko zresztą estetyczną) człowieka współczesnego. Stąd z jednej strony - zgodnie z niegdysiejszym rozumieniem - ikonostas ten rzeczywiście buduje pewne kulturowe całości i porządki; jest w nim na przykład coś z ducha decorum. Można też powiedzieć, że z drugiej strony prace te niejako "oddychają" skupieniem i równocześnie je z siebie emanują. Cała zaś procedura odbywa się zgodnie z prawidłami języka geometrii.

Nie trudno nie zauważyć, że projektom artystki - a zwłaszcza jej fotografiom w formie instalacji - bliski jest abstrakcyjny liryzm i naturalny action painting stanów (albo przestrzeni) naturalnych, które wchodzą tu w dyskurs z gramatyczną składnią ikonicznych struktur. To poniekąd próba pogodzenia strukturalności i ekspresji Antoni Tàpiesa z geometrycznym porządkiem Pieta Mondriana. Łączenie chropowatości malarstwa materii z ładem i organizacją neoplastycyzmu zawiązuje tu także alians z symboliką związaną z niektórymi żywiołami. W tym estetycznym i antropologicznym kontekście, a więc w jego alchemii, nie mniej istotna jest jego chemia. Nie można bowiem zapominać, że woda, powietrze, ziemia są przecież - jak powiada współczesna nauka - ekwiwalentami skupienia energii. Jej opis i postrzeganie to nie tylko procedura, ale też proces, poniekąd utopijny, gdyż wpływa on na obserwowany przedmiot i tym samym zmienia jego wartość i formę. Można zatem powiedzieć, że obrazowane przez nas stany skupienia materii są także stanami skupienia (naszych) myśli. I ta zależność jest doskonale widoczna również w pracach Edyty Wolskiej. Jest w nich koncentracja i akumulacja - (postrzegającego) podmiotu i (postrzeganego) przedmiotu. Ta współzgodność zamyka nam usta, powstrzymuje od komentarza, otwiera na przestrzeń afirmacji. Aby widzieć, nie trzeba myśleć, bo - jak nauczał mistrz zen Seung Sahn - "kiedy myślisz o śmierci, stwarzasz śmierć. Kiedy myślisz o życiu, stwarzasz życie. Jeśli nie myślisz, to nie ma życia ani śmierci".

Top

Edyta Wolska Edyta Wolska

NIE-DO-ODTWORZENIA
Marta Lisok

FORMAT 55/2008 Wystawa "Medium... post... mortem..." odwołująca się do zagadnień matrycy i jej reprodukcji to kolejna odsłona w ramach cyklu, którego kuratorem jest Roman Lewandowski.

Pytanie o status medium w kontekście radykalnych przewartościowań jest dekonstruowaniem jego tradycyjnego rozumienia. Kośćcem całości staje się ciało jako pieczęć do odciskania sformatowanych kształtów. Widz zostaje uwięziony w nietypowym (galeryjnym) gabinecie anatomicznym, otaczają go zewsząd mapy ciała: nerwy, ścięgna, naczynia krwionośne, rozkładane na części pierwsze, przekroje i modele: pokawałkowane ciała zanurzone w formalinie, ukazane fragmentarycznie, posiekane postaci z fotografii Konrada Kuzyszyna i Grzegorza Klamana jako kwintesencja butwienia i martwoty. Urzeczenie traumatycznym i wpatrywanie się w niezagojoną ranę rozpatrywane jest na wystawie równocześnie w kontekście pamięci. Przywoływanie klisz historii w prezentowanych pracach Mirosława Bałki (Bambi, Bambi) i Rafała Jakubowicza (Meersachaum) podważa fantazję o nienaruszalności i nietykalności opowieści, poprzez próby wskazania pewnych luk i pustych miejsc. Gdyby nie prace P. Kurki, D. Lejmana, I. Gustowskiej, E. Wolskiej, byłaby to kolejna wystawa o rytualnym oswajaniu śmierci i cielesności na fali wprowadzonego Potęgą obrzydzenia Julii Kristevy terminu abject jako słowa klucza otwierającego obszary ciała, jego uwikłania w procesy rozkładu, rozgrzebywania jego "mięsności". Dzięki nim staje się rozwarstwioną i niewyraźną opowieścią o zapominaniu, przepisywaniu własnej pamięci, jednostkowego procesu zapamiętywania.

Symptomatyczne dla tytułu wystawy są same techniki wybrane przez artystów. Przekraczanie granic tradycyjnie rozumianego medium odbywa się w oparciu o freski wideo i lightboxy - efemeryczne, żarzące się, otoczone poświatą, nierealne, generujące iluzje. W zaciemnionej galerii, wypełnionej echem, szmerami i szelestami, oddziałują na widza lśnieniami, poświatami i odbiciami. Zagadnienie powielania, kopii i oryginału rozwija się na kilku przecinających się płaszczyznach. Każda z prezentowanych prac jest zamknięta całością, wyspą, komórką, która może zostać połączona z innymi jedynie w momencie przeskoku impulsu nerwowego na zasadzie identycznej jak działanie samej pamięci. Precyzyjne pozszywanie kawałków ciała na stole operacyjnym, jak w przypadku doktora Frankensteina z powieści Mary Shelley, nie daje jeszcze mocy ożywiania. Energia potrzebna do wskrzeszenia katakumbowej przestrzeni wystawy "Medium... post... mortem..." musi zostać dostarczona z zewnątrz, przy zgodzie widza. Dominik Lejman w 2002 r. w Szpitalu Klinicznym w Warszawie zrealizował projekt noszący tytuł Mapa odkryć - szpital jako krajobraz małych spektakli, stanowiący część przedsięwzięcia zbierającego różne strategie służące łagodzeniu poczucia lęku związanego z chorobą. Niwelowanie jej traumatycznego charakteru odbywało się w przypadku Lejmana poprzez wyświetlanie na ścianach szpitalnych pomieszczeń zwierząt, konotowanych przez dzieci jako miękkie, przyjazne, ciepłe i egzotyczne. Dzikie zwierzęta przywołują pamięć o lesie - przestrzeni nacechowanej negatywnie, pełnej przyczajonych w mroku niebezpieczeństw. Lejman wyświetlił sylwetki zwierząt, wyabstrahowując je z naturalnego otoczenia. Wydarte z dzikości jak postaci z teatrzyku cieni stają się zabawkami - pamiątkami, przesuwając się bezszelestnie po ścianach galerii zostają pozbawione niepokojącej aury. Ruchome dekoracje, poruszające się w swojej naturalności jak żywe, okazują się jednocześnie płaskie, zaklęte w strumieniu światła. Pod podszewkę zdarzeń sięgnął Piotr Kurka, bazujący w swoich realizacjach na powrotach do dzieciństwa. Jego instalacja zbudowana została z prostopadłościanu żółtej gąbki i umieszczonego w niej medalionu z zamazaną fotografią małego chłopca i płytkiej rynny wypełnionej czarnym tuszem drukarskim. Podział na dwie strefy: wyższą i niższą potęguje działanie oddzielenia czystej, suchej powierzchni gąbki od mokrego, czarnego. Artysta często używa w swoich pracach przedmiotów znalezionych, ewokujących klimat nostalgii otaczający jego realizacje, poprzez wyznaczanie kontrapunktu w czasie teraźniejszym. Blachy Łukasza Skąpskiego imitują fragmenty karoserii luksusowych wozów, na których pojawiają się rozbijające ich błyszczącą powierzchnię rysy. Minimalistyczne konotacje obiektów, ładunek abstrakcji jest pierwszą warstwą, pod którą kryje się badanie znaków i śladów. Podobnie jak we wcześniejszych rysunkach cieniem i światłem - wyznaczonym promieniem odbitym odpowiednią konfiguracją luster Skąpski podkreśla wagę śladu jako kreski, linii przecinającej przestrzeń i porządkującej ją, dzielącej na "przed" i "po", "za" i "przed".

Zielone lightboxy Izabelli Gustowskiej przypominają zatrzymane fragmenty snów. Według analizującego baśnie Bruno Bettelheima, sen w opowieściach jest zwykle momentem poznania, mentalnego dojrzewania, inicjacji. Śnienie w twórczości Gustowskiej jest przekraczaniem granicy, przypominaniem zdarzeń w innej rzeczywistości, pozbawionej racjonalnych reguł. Według Olgi Tokarczuk: Nocny mózg to Penelopa, która w noc pruje starannie utkany za dnia dywan sensów. Czasem jest to jedna nitka, czasem więcej skomplikowany wzór rozkłada na czynniki pierwsze - wątek i osnowę, wątek odpada, zostają równoległe linie, kod kreskowy świata. Noc przywraca światu jego naturalny, pierwotny wygląd, światło to tylko dobry wyjątek, niedopatrzenie. Świat naprawdę jest ciemny, prawie czarny. Nieruchomy i zimny.

Praca Edyty Wolskiej Dzień dobry panie Monet to powiewająca na wietrze biała materia na tle bezchmurnego nieba. Sięgając do doświadczeń impresjonizmu artystka nagrywa nieuchwytne kształty, jakie przyjmuje materia na wietrze, rejestruje efemeryczne konfiguracje nie do odtworzenia.

Konwulsyjne gesty tańca butoh w wykonaniu japońskiej performerki Miho Iwaty to kolejna z cyklu solowych improwizacji zatytułowanych Tysiąc słów, będących wystąpieniami bez dodatkowych efektów świetlnych i dźwiękowych przy wykorzystaniu miejsca i atmosfery zastanej przestrzeni. Tworzona przez artystki hipnotyczna sztuka jest artykulacją wibracji, napięć i emocji, efektem relacji konstruowanych pomiędzy ciałem artystki a otoczeniem. Performerka tarza się na wernisażu na chodniku przed wejściem do galerii, jej ciałem targają skurcze. Po chwili rozluźnia się i odchodzi bez słowa, wtapiając w grupę obserwatorów. Brak jakiejkolwiek oprawy, jak również wyraźnego powodu jej szamańskiego transu wprowadza w konsternację. Miho nazwała jeden ze swoich minispektakli utsusemi, odnosząc go do określenia używanego na przeźroczystą łuskę cykady, w sztuce japońskiej symbolizującej przemijalność i kruchość. "Medium... post... mortem...", na której zderzono ze sobą niezależne wizje kilku artystów, jawi się jako coś równie delikatnego jak przywołana łuska, ekran, na którym pojawiają się na krótką chwilę cienie, by za chwilę rozpłynąć się, nie będąc rozpoznanymi. Niemożność idealnej rekonstrukcji, wybiórczość pamięci staje się w obliczu wystawy stanem permanentnym. Momenty, ruchy i kształty niedoodtworzenia zdają się być niszczone opisywaniem jako używaniem. Ścierają się kolory, kanty tracą ostrość, w końcu to, co opisane zaczyna blaknąć, znikać.

Top

Edyta Wolska

MAŁA FORMA O OBIEKCIE EDYTY WOLSKIEJ
Lucjan Hanak
Słupsk, 16 kwietnia 2001

21 czerwca 2000 roku wchodząc do o ś w i e t l o n e j n a n i e b i e s k o dużej sali ekspozycyjnej Galerii Kameralnej Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej w Słupsku, zobaczyłem pod sufitem wysoko umieszczoną ażurową figurę nieruchomo siedzącego człowieka. W pierwszej chwili skojarzyłem, że jest to praca wpisująca się w definicję instalacji czyli ...dzieła zmontowanego z różnych elementów plastycznych dostosowanych do charakteru i kształtu zagospodarowanej przestrzeni (Stanisław K. Stopczyk). W istocie był nią obiekt pt. Krzesło wirtualne Edyty Wolskiej. Brocząc w obszarze błękitnej poświaty zastanawiałem się nad relacjami występującymi pomiędzy trójwymiarowym sześcianem galerii, zieloną postacią osoby zawieszonej w jej centralnej części i odbiorcą, który zdawał się być niemalże częścią tej kompozycji. Wydawało się, że różne interpretacje wynikające z przemyśleń nad końcem wieku zdominują percepcję tej niecodziennie zaaranżowanej przestrzeni, w której bardzo powoli rzeczywiste poczęło zmieniać się w odrealnione. Wówczas to wziąłem pod uwagę pojęcie environment, odnoszące się do ...dzieł trójwymiarowych, wśród których widz mógł się swobodnie poruszać (Françoise Ducros). Alan Kaprow dodawał jednak, że environment to po prostu "otoczenie, w które się wchodzi". Po jakimś czasie, jak zwykle pomyślałem, że każde dzieło sztuki inspiruje nową myśl, i w tym momencie zdałem sobie sprawę, że jestem wewnątrz artystycznego terytorium.

Widziałem różne formy autorskiego wykorzystania słupskiej galerii, ale tym razem opanowane zostało całe wnętrze. W gruncie rzeczy ujrzałem obiekt Edyty Wolskiej, który miał wymiary 1,3m x 0,5m x 0,8m i po prostu anektował całą przestrzeń pomieszczenia o wysokości 3,5m., szerokości 6,1m. i głębokości 9 metrów. Wychodząc z tej kompozycji przypominały mi się dawne prezentacje artystów z polskich środowisk artystycznych: warszawskiego, krakowskiego, poznańskiego (z którego pochodzi Artystka) i innych, w dużym stopniu koncentrujących się na poszczególnych fragmentach sali, ale tym razem dzieło było przystosowane do c a ł e g o lokum; wypełniało je, a właściwie napełniało - "bez reszty". Refleksja nad pochodzącym z domysłu krzesłem wirtualnym doprowadziła mnie do triady złożonej z instalacji, environment i obiektu, który wzbudził we mnie intelektualną grę skojarzeń.

Top

Edyta Wolska